czwartek, 30 maja 2013

025. Wyjazdy, powroty i kartka na Dzień Dziecka.

Właściwie trudno wybrać od czego dziś zacząć. W końcu tyle się działo przez ostatnie dwa tygodnie! W gruncie rzeczy z innego powodu niż nadmiar zajęć, nie opuszczałabym się w scrapowaniu! Co to, to nie! ;) Ale może faktycznie zacznijmy od tego, co pozornie jest najbardziej na temat, czyli od kartki na Dzień Dziecka. Jako, że jestem prawdopodobnie jedną z tych nielicznych osób, które w życiu niezwykle rzadko stykają się z dziećmi, miałam trochę problemu z tym od czego by tu zacząć... Bo w końcu co może spodobać się dzieciom? Może... tęczowe kolory? :) I tutaj z pomocą przyszły mi cudowne papiery od Lemonade (genialny zestaw After the Rain).



Cóż poza tym? Ano w poniedziałek wróciłam z naszej szaleńczej wyprawy na koncert Bruce’a Springsteena w Monachium. Wyruszyliśmy w poprzednią środę, w czwartek zwiedziliśmy Drezno (ach! Zwinger! <3), w piątek Norymbergę (Wit Stwosz, Adam Kraft i Albrecht Durer w jednym miejscu), w sobotę zrobiliśmy krótki wypad w Alpy („disneyowski” zamek Neuschwanstein), aby w niedzielę zakończyć wyprawę zwiedzaniem Monachium i gwoździem programu, czyli koncertem Bossa. Brzmi cudownie, prawda? Tyle tylko, że wybraliśmy się samochodem z zamiarem nocowania na kempingach, co samo w sobie jest genialnym pomysłem (niemieckie kempingi są w miarę tanie i można tam spotkać niezwykle sympatycznych ludzi), chyba, że akurat przyjdzie nagle załamanie pogody. I przyszło. W nocy temperatura oscylowała w okolicach 2-5 stopni, a my akurat nie wyposażyliśmy się w śpiwory dla alpinistów. Ha. Cztery noce spędziłam w samochodzie opatulając się kocem i zakładając po trzy pary skarpetek, bo jedyny, który odważył się spać w namiocie zachachmęcił dwa śpiwory... Także, no. Ale to nie wszystko. W Monachium przez cały dzień było tak potworne oberwanie chmury, że, przysięgam, deszcz padał czasami poziomo. W dodatku zniszczył nam się jeden parasol, a nikt z nas nie miał kurtki przeciwdeszczowej. Ostatecznie, kiedy dotarliśmy do stadionu (z jednym parasolem, przemoczeni do suchej nitki), pan Niemiec na bramce zabrał nam nasz ostatni parasol, albowiem przypominał mu niebezpieczne narzędzie. Także...1,5 godziny moknięcia na środku płyty w deszczu. Nie pomagało, kiedy próbowaliśmy śpiewać Singing in the rain, ani stepować, ani opowiadać czerstwe dowcipy (bo tylko na takie było nas wówczas stać). I jednoznacznie stwierdziliśmy, że dziadek Springsteen będzie musiał się naaaaprawdę postarać, żeby zrekompensować nam to wszystko. I się postarał. I chwała mu za to! Jeden z najlepszych koncertów w moim życiu, a wierzcie mi, byłam na wielu! :D




(Jestem wdzięczna temu cudownemu człowiekowi, który wrzucił to na YT <3)


A ostatecznie... Na zaostrzenie Waszego apetytu... Moje ostatnie kulinarne odkrycie – czekoladowo-pomarańczowe cupcake’i :)


P.S. Wreszcie założyłam Instagrama ;)

czwartek, 16 maja 2013

024. Późne wspomnienia z wakacji.


Nie ma chyba na świecie nic lepszego niż siedzenie na tarasie, popijanie wiadra kawy i przegryzanie książką :) Jestem z siebie dumna, bo ostatnio udało mi się zrobić kilka mniejszych projektów, pomimo tego, że potworny ze mnie leniwiec. Ale z drugiej strony dorwałam wreszcie pierwszy sezon Ripper Street, więc przez najbliższe dwa dni nie będzie mnie w świecie żywych (a przynajmniej obecnych duchem ;)). Też tak macie, że jak coś tworzycie, to potrzebujecie czegoś, żeby grało Wam w tle? K. zawsze się ze mnie śmieje, że włączam serial i nawet go nie oglądam, bo cały czas tylko klnę na klej Magic i to, że posklejał mi nie to, co trzeba ;)

Ale do rzeczy! Już od dawna nosiło mnie, żeby oscrapować zdjęcie z zeszłorocznego Woodstocku. W sumie jest to chyba jedyne nierozmazane zdjęcie, jakie udało nam się zrobić (oprócz zdjęcia talerza z żarełkiem od krishnowców), ale trzeba zaznaczyć, że nie mieliśmy aparatu, tylko (na wszelki wypadek) przedpotopowe, niezniszczalne telefony typu cegła ;) Sam wyjazd z niesamowicie pozytywną ekipą wspominam wspaniale (pomimo kolejek pod krany i prysznice oraz szaleńczego okopywania namiotów w czasie deszczu). Koncerty były nie-do-opisania! Szczególnie The Darkness! Oh-ah-i-w-ogóle ;)


Na LO nie miałam pomysłu przez dłuższy czas, ponieważ dalej czuję się trochę nieswojo na dużych arkuszach papieru. Ostatnio jednak wpadłam zupełnie przypadkowo na nowy projekt – ScrapItNow i ich pierwsza mapka poruszyła w mojej głowie trybiki, które zaczęły się powoli kręcić i kręcić, a później zapaliła się żarówka. Zamigotała, zamigotała i... zgasła ;P Ale scrap powstał!


Zabawę miałam przednią, chociaż znowu wyszedł mi taki trochę... masywny LO. Musiałam chyba trochę odreagować po ostatnich, zachowawczych kartkach komunijnych, dlatego znowu jest moje ukochane niechlujstwo i bałagan. Żeby jeszcze zdjęcia wychodziły jak powinny to już bym była w ósmym niebie ;)

A tymczasem wracam do kończenia art journalowego albumu... Trzymajcie się ciepło! :)

P.S. Follow my blog with Bloglovin :)

poniedziałek, 13 maja 2013

023. Wybuchowa komunia...


...czyli exploding box. A przynajmniej wydaje mi się, że to exploding box, bo ja jeszcze tak dobrze po scrapowemu nie grypsuję... Moje drugie w życiu podejście do tematu. Pierwsze było dawno, krzywo i do dzisiaj się go wstydzę, a stoi u teściów w pokoju, więc wyrzucić z pamięci się tego nie da ;) Właściwie drugi raz nie podjęłabym się tego, gdyby nie... No właśnie. Ostatnio pisałam, że dostałam nagłe „zlecenie” na kartki komunijne, więc czym-prędzej obeszłam wszystkie sklepy w Krakowie, ale okazało się (a jakże!), że zasadniczo to już musztarda po kisielu i komunijnych dodatków nie ma. Ha! Haha. A miałam zrobić kartkę dla chłopca, więc wstążeczki, kwiatuszki, róż i brokat absolutnie odpada. A na czwartkową, otwartą pracownię w ArtPasjach się nie wybrałam, bo w juwenaliowy czwartek, na mój wieczorny wykład przyszedł prawie komplet studentów (30 osób! w juwenalia!!!). W ciągu ostatnich dni, jak widać, byłam trochę personifikacją pecha... ;)


Uff! Ale wreszcie złapałam gdzieś smętne resztki komunijnych tekturek i oto, co udało mi się z tego skomponować ;) Praca, wstyd przyznać, niezwykle mainstreamowa i potwornie „czysta” jak na mnie ;) Na obronę mam jedynie to, że robiłam to na zamówienie i bałam się przesadzić z ciapaniem farbami czy kawą, tym bardziej, że papier, który wykorzystałam to zwykły papier wizytówkowy i potwornie się odkształca przy zetknięciu z wodą...


Cóż, czekam na Wasze opinie ;)

Pozdrowienia! :)

P.S. A na koniec przedstawiam Wam naszego najupierdliwszego lokatora, który zamiast podawać mi klej, usilnie próbował zeżreć mi papier na kartki ;)


piątek, 10 maja 2013

022. Rec(yclingowy) journal.


Przede mną calutki tydzień przerwy! Żadnego siedzenia w bibliotece! Żadnego przygotowywania wykładów! Potem na kilka dni jadę do domu, bo nie byłam nad morzem już jakieś pół roku, wracam, przepakowuję się, wyciągam wszystkie zaskórniaki i modlę się, żeby starczyło mi do Monachium i z powrotem. W sumie bardziej martwię się tym jak tam dotrzeć na czas (niedzielny koncert Springsteena), bo wracać to mogę nawet z buta ;) Plany na maj, jak widać, prezentują się śpiewająco :) Co do czerwca mam jednak dylemat... Zlot warszawski wypada niestety w ten sam weekend, w który organizowany jest krakowski TattooFest. Trudny wybór. Tym bardziej, że będzie kilka moich ulubionych, skandynawskich artystów. Eh, dlaczego nie mam zdolności bilokacji?

Dzisiaj przedstawiam Wam mój twór sprzed kilku ostatnich dni – recyclingowy journal. Zawsze, kiedy gdzieś się wybieram, to przywożę ze sobą tony makulatury (ulotek muzealnych, różnych leafletów, mapek, pocztówek, biletów...), które później leżą sobie w teczkach i zbierają kurz, bo zasadniczo niewiele z nimi można zrobić :) Ostatnio zauważyłam, że triumfy święci smash, więc wpadłam na pomysł, żeby zrobić właśnie recyclingowy journal z kopert, ścinków papierów i chociaż części tej makulatury, która przywiozłam ze sobą jakieś 2 lata temu z Wiednia.


Wyszło jak wyszło ;) Jestem troszkę niezadowolona z tego, że krzywo poprzyklejałam taśmę (hurra! dla moich dwóch lewych płetw!!!), ale mam nadzieję, że jak zacznę wypełniać zeszyt, to jakoś odwróci się od tego uwagę ;)


Journal ma około 40 stron, ale część z nich to posklejane bilety, więc myślę, że kiedy skończę całość, to jeszcze będzie się zamykał :) Grzbiet jest szyty, więc mam nadzieję, że się zbyt szybko nie rozpadnie! (Prawda?)


Tymczasem muszę się wybrać się na zakupy, bo dostałam zamówienie na dwie kartki komunijne i mam zero pomysłu. I zero białych papierów i dodatków, które można by było wykorzystać. Ha. Haha. Nie no, naprawdę muszę coś wymyślić...

Zatem kawa! I prysznic! I już mnie nie ma! Pozdrowienia! :D

sobota, 4 maja 2013

021. Dream as if you’ll live forever, czyli praska majówka.


Hej-ho! Jak minął (lub mija) Wam weekend majowy? Mam nadzieję, że przynajmniej słonecznie, bo Kraków jest wyjątkowo „zapadany”. Na poprawę humoru stworzyłam więc pracę, za bazę do której posłużyła torebka z szarego papieru (dlatego też nie wiem czy można to nazwać pełnoprawnym LOsem ;P). Dużo zabawy sprawiło mi farbowanie papieru, chociaż niewiele widać spod warstwy całego tego bałaganu. Jamesa Deana ubóstwiam chyba od pierwszej klasy gimnazjum, kiedy obejrzałam po raz pierwszy Buntownika bez powodu, dlatego też ostatecznie musiał nadejść ten moment, żeby oscrapować i jego ;) Znowu moja ulubiona kawowo-czerwonawa kolorystyka. Co o tym sądzicie?


I jeszcze dwa zbliżenia, żeby przekonać Was, że w tym chaosie jest jakaś metoda (i jakiś pomysł) ;)


Przez ostatni tydzień było mnie trochę mało w sieci, bo na początku okazało się, że zmienił nam się dostawca internetu, który (prewencyjnie) odciął nam dostęp przed podpisaniem nowej umowy, a później udaliśmy się na cudowny, sześciodniowy urlop do Pragi! Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak uwielbiam to miasto! Dotąd byłam tam już cztery razy i zawsze znajdę coś nowego, co każe mi tam znowu wracać. Pogoda była cudowna, więc można było spacerować i spacerować, i zwiedzać, i spacerować, i zaliczać genialne praskie restauracje (i mini-browary), i z powrotem spacerować :)





A na zaostrzenie apetytu przedstawiam Wam moją ulubioną bruchettę z mozarellą i pomidorkami (jak to dobrze, że można już dostać świeże-świeże!!!). K. w mig pożarł trzy porcje i domagał się kolejnych ;)


Trzymajcie się ciepło! :)