wtorek, 26 lutego 2013

015. Don’t be afraid to dream a little bigger...


...darling. (Oczywiście Incepcja.) Dzisiaj kolejny wpis art-journalowy :) Tym razem zrezygnowałam z scrapbookowego wycinania i klejenia papierów na rzecz farb i markerów ;) Jak pewnie się domyślacie, najpierw obkleiłam pracę taśmą malarską, dzięki czemu nic mi się nie rozpaćkało poza ramkę, nad którą później znęcałam się z pomocą moich ulubionych markerów ZIG Art & Graphic Twin. Moim skromnym zdaniem, można dzięki nim osiągnąć sto razy lepsze efekty niż promarkerami (chociaż tutaj posłużyły mi jedynie do robienia szalonych szlaczków) :) Jedynym mankamentem może być to, że nie są odporne na wodę, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Wielkie literki, których tutaj użyłam, to nic innego jak czcionka Bohemian Typewriter (można ja ściągnąć tu: [klik!]) wydrukowana na czarno-białej drukarce, powycinana i zachlapana kilkakrotnie kawą ;)


Strasznie spodobały mi się tutaj efekty farbowania papieru i zastanawiam się czy po prostu nie zacząć sobie przygotowywać w ten sposób baz dla wielkich LO, bo jak już pewnie wspominałam, strasznie szkoda mi na to papierów ;)


Z innej beczki – ostatnio wreszcie się przemogłam i założyłam sobie konto na Pinterest ;) (Instagramowi nadal nie uległam, chociaż jest to głównie spowodowane faktem, że tnie mi się na telefonie, więc do szybkiej edycji zdjęć używam raczej Aviary, który ma zdecydowanie więcej przyjemnym funkcji). Hurra! Kolejne słabe wytłumaczenie dla marnowania czasu! Jest momentami tak pochłaniające, że zamiast samemu coś zrobić, to człowiek zachwyca się nad milionem inspiracji ;) Z drugiej strony zmobilizowało mnie to na powrót do tworzenia projektów tatuaży... Naprawdę, ale to naprawdę wypadałoby się w końcu spiąć i skończyć portfolio. Tutaj taki mały glimpse tego, jak zdarza mi się bazgrolić długopisami, kiedy mam zdecydowanie za dużo czasu ;)


I w sumie tyle na dzisiaj. Wracam do pracy właściwej ;) Pozdrowienia!

piątek, 22 lutego 2013

014. Prosta kartka urodzinowa.


Dzisiaj naprawdę szybko i wściekle krótko. Przez ostatnie dni potwornie trudno było mi znaleźć chwilę czasu, żeby coś zrobić, a jak się już znalazła to przeważnie nie było pomysłu. Pogoda na zewnątrz jest tak potworna, że aż nie chce się wychodzić, a tu proszę – całotygodniowe warsztaty metodologiczne i egzamin ze studentami. Gdyby tylko istniała możliwość teleportowania się do centrum... A tak to trzeba zamarzać na przystankach z nadzieją, że autobus przyjedzie na czas, albo przynajmniej spóźni się nie więcej niż kwadrans...

Dzisiejsza kartka powstała z myślą o moim długoletnim przyjacielu, który niebawem obchodzić będzie urodziny. To chyba jeden z najciekawszych i najbardziej inspirujących ludzi pod słońcem, który nie tylko ukształtował mój gust muzyczny, ale przede wszystkim skrystalizował moje postrzeganie świata ;) Człowiek, któremu zawdzięczam naprawdę wiele. (Aż wstyd, że taka prosta kartka...)


Naprawdę muszę zacząć odkładać zaskórniaki na maszynę do szycia i kolorową drukarkę ;) Może mi coś polecicie? ;)

niedziela, 17 lutego 2013

013. All art is quite useless – layout.


Zaczęło się od ekspresowego wyzwania Rapakivi na ten weekend. Usiadłam sobie wczoraj przed biurkiem z kawusią i już chciałam zabierać się za cięcie papierów, kiedy okazało się, że... nie mam kolorów. Niby jakieś papiery mam, ale te żółcie do tych błękitów... No, może jakbym była daltonistką, to by tam jakoś pasowały. Ale nie pasują ;) W sumie złoto jest przecież kolorem heraldycznym, przedstawianym jako żółty, ale to raczej nie przejdzie ;)


Ostatecznie wpadłam na pomysł, żeby zupełnie rekreacyjnie stworzyć kolejny duży LO, bo jak dotąd zrobiłam tylko jeden i nie byłam z niego dostatecznie dumna. Żal mi zawsze papierów na takie duże prace, ale tym razem się przemogłam. Jako, że mieszkamy raczej niespecjalnie w centrum, a ja jeszcze zbieram na kolorową drukarkę, to ilość zdjęć, które mogłam wykorzystać do LO wahała się w okolicach zera absolutnego. Jak pech to pech ;) Z pomocą przyszły tym razem ulotki z wystawy Klimta i Hoffmanna w wiedeńskim Belvederze. Zwykłe, darmowe leaflety z zagranicznych instytucji muzealnych, nie dość, że drukowane są na porządnym papierze, to jeszcze mają naprawdę genialne ilustracje. Jeżeli kogoś to interesuje, to na LO umieściłam reprodukcję Nuda Veritas Klimta z 1889 (do zobaczenia na żywo w Ӧsterreichisches Theatermuseum w Wiedniu). Uff, mój historyzm-sztuczny został zaspokojony ;) Jako bazę wykorzystałam ge-nial-ny papier z serii Summer in the COUNTRY od Lemonade, który na zdjęciach wygląda jak zwykły jeans, co nadaje pracy charakteru (przynajmniej w moich oczach). Poza tym oczywiście potargane koronki, wszelkie możliwe ścinki innych papierów, złote wstążki i końcówka moich osom drewnianych literek, z których nic sensownego nie dało się już ułożyć. All art is quite useless to oczywiście cytat z Portretu Doriana Graya (nie mylić z Greyem od tych nieszczęsnych szarości) Oscara Wilde’a. Moje motto przez 5 lat studiów ;)


Anyways, lecę, bo już 13, a ja jeszcze przed pierwszą kawą, bo wróciło się wczoraj dzisiaj wczesnym ranem z posiadówki nad grami planszowymi u znajomego ;) Mam nadzieję, że będziecie mieli miłą końcówkę weekendu ;) Bo ja, na przykład, będę obgryzać paznokcie i próbować przygotowywać wykłady dla studentów ;_;

P.S. Wydaje mi się, że poprawiłam wszystko, co mogłam poprawić, żeby blog działał i żeby powiadomienia też działały. I żeby Bloglovin też go widział i znajdował (i teraz widzi i znajduje). I naprawdę. I właśnie. Internet to zuo ;)

środa, 13 lutego 2013

012. Never let me go – shadowbox.


Jak zwykle na ostatnią chwilę, ale cóż poradzić ;) Pierwsze zatknięcie z shadowboxem... Efekty jak widać :) Zdjęcia oczywiście robione prawie po ciemku, ale jestem dumna, że ręce mi się aż tak bardzo nie trzęsły :)


Pracę zgłaszam na Wyzwanie#57 na Scrapkach-Wyzwaniowo :)


[EDIT:] Praca powstała z wykorzystaniem pozostałości po "lindtowym" pudełku - przesprejowałam czerwień na złoto i tak się mniej więcej zaczęło... Główną inspiracją jest oczywiście motyw zegarkowy, a więc moja ulubiona stylistyka steampunkowa :) Pierwszą warstwą, która na zdjęciach jest raczej słabo widoczna, są drewniane literki i cyferki, upchane możliwie najciaśniej. Chociaż jestem całkiem niezła w scrabblach, to jednak ostatecznie zaczęło mi brakować słów do układania, a pomysł podłapałam przeglądając jakieś LOsy :) Największy problem sprawiło mi przyklejanie kolejnych elementów do ścianek pudełka, ponieważ wszystko (jak na złość) nie chciało się prosto trzymać, ale po wielu próbach wreszcie się udało :)

wtorek, 12 lutego 2013

011. Kawa, ja i czas.


Chciałam wrzucić coś już wczoraj, ale akurat odwiedziła mnie znajoma i cały dzień spędziłyśmy na włóczeniu się po Krakowie, żeby ostatecznie zasiąść w najlepszym pubie na świecie (‘Róg Brackiej i Reformackiej’) i wrócić podejrzanie wcześnie (czyt. przed północą). Mają tam najekonomiczniejszego portera na świecie, jeżeli ktoś jest oczywiście miłośnikiem ciemnego piwa. W każdym razie, na pewno warto zahaczyć, jeżeli kiedykolwiek odwiedza się Kraków :)
I wanted to post something yesterday, but my friend paid me a visit and we spent all day on sightseeing. Finally we went to probably the best pub in the world (‘At the corner of Bracka and Reformacka Street’) and came back home surprisingly early (meaning before midnight). They have there the most ‘economical’ porter in the world (if you know what I mean... ;)) if you are a fan of dark, bitter beer. Anyway, it is surely a place to come by when you’re visiting Kraków :)


W ostatnim tygodniu nie udało mi się stworzyć specjalnie dużo, ale po prostu nie było czasu. Dwa dni siedziałam na egzaminie ustnym u mojego promotora i pomagałam mu przepytać ze sztuki średniowiecznej nieskończoną rzeszę studentów. Później w sobotę odsypiałam cały poprzedni tydzień, a wieczorem wybraliśmy się z przyjaciółmi na imprezę urodzinową, z której wróciliśmy o piątej nad ranem. Niedziela tymczasem minęła na popijaniu herbatki i czytaniu w łóżku krwawego kryminału. Nie wiem dlaczego, ale zawsze się odprężam przy tego typu książkach ;)
During last week I did not do much scrapbooking/cardmaking, cause I had almost no free time. I spent two days on helping me promoter examine students... On Saturday I tried to sleep off all those sleepless nights of past week and in the evening I went to birthday party with my friends (is it necessary to add that we came back at about 5 am?). And finally I spent whole Sunday on drinking tea and reading crime novel. I don’t know why, but such books make me relax ;)

Ostatecznie, jedyną pracą, którą udało mi się zrobić w tym tygodniu była kartka urodzinowa dla znajomego. Jako, że jest on niepoprawnie wręcz młody, moi mężczyźni wpadli na dość szalony pomysł, który w moich rękach przybrał formę następującą... ;)
So the only piece I’ve created during last week was the bday card for my friend. As he his ‘unbelievably’ young, my men came up with an idea... And that’s what you can see below... ;)


Mało profesjonalnie to wyszło, ale cóż... A teraz, na sam koniec, kilka innych, nieprofesjonalnych zdjęć z poprzednich dni. Widok spod mojego instytutu, ukochany Massolit i zestaw śniadaniowy nr 4, czyli wiadro kawy i bananowe muffiny z czekoladą, które jakimś cudem udało mi się upiec wczoraj po powrocie do domu ;)
It’s not as professional as I wanted it to be, but well... And, finally, some other picture I made during past days. The view from my institute, beloved Massolit and ‘breakfast’ no 4 – ‘bucket’ of coffee and banana-chocolate muffins, which I managed to make yesterday after visiting pub ;)



czwartek, 7 lutego 2013

010. Normalnie chyba Cię kocham...


...i inne tego typu hasła na światowy dzień walenia tynków ;)

HA! Zdałam historię Indii! Rany-boskie-jestem-kioskiem. A wczoraj w nocy oczy wychodziły mi z orbit, kiedy zmuszałam mój mózg do rozróżniania Ćaluków, Ćolów i Ćerów. I Śatiawaków. I Kuszanów. I każdej innej szalonej indyjskiej dynastii wieków średnich. Odzwyczaiłam się od egzaminów przez ostatnie lata, oj odzwyczaiłam ;P Ale... do rzeczy... ;)

Ostatnio miłość i cukier bombarduje. Bombardują też kartki walentynkowe. Dlatego też i ja postanowiłam się za to zabrać. Zaczęłam, o dziwo, od haseł, bo ileż razy można wyklejać to samo love na kartkach. Nie wiem jak Wam, ale mnie się już nudzi po trzeciej kartce ;) Tak właśnie powstały trzy poniższe prace, ale mam jeszcze kilka pomysłów na walentynkowe tagi... Więc niebawem... ;)






Pierwszą kartkę chciałabym zgłosić na Wyzwanie Rapakivi :)

A wszystkie trzy razem na Wyzwanie Papeterii :)

poniedziałek, 4 lutego 2013

009. To-do list na luty.


Podpatrzyłam na innych blogach i doszłam do jedynego słusznego wniosku, że skoro cały styczeń regularnie wrzucałam prace, to stworzenie listy celów na luty ma sens! (To znaczy może się udać...nawet jeśli w 25%).

I’ve seen this at several blogs and since I did accomplished my goals for January (posting my works quite regularly), I decided to make a to-do list for February. (Even if at the end of month, I’ll fulfill only 25% of them...).


# więcej zdjęć – to w sumie smutne, ale jak lata temu chodziłam ze starym, ojcowskim Zenitem, to robiłam zdecydowanie więcej zdjęć niż teraz, kiedy mam cyfrówkę i telefon. Zatem plan na luty jest taki, żeby częściej wyczołgiwać się z mieszkania i uwieczniać więcej rzeczy (nawet codziennych).
#podania o pracę – czyli, coś co miałam zrobić już w styczniu, a tak naprawdę to w przerwie świątecznej... Napisać listy do wszelkich instytucji muzealno-bibliotekarsko-szkolnych i uświadomić im jak wiele tracą.
# przygotować wykłady – przynajmniej w 70%... Coś, co absolutnie napawa mnie przerażeniem i co przesuwam z tygodnia na tydzień. Otóż w nadchodzącym semestrze będę mieć wykłady z historii ubioru na naszej jaśniepańskiej uczelni. Hej-ho zapadnę się pod ziemię... o_o
# recenzja na MONOLOCO – czyli coś, co naprawdę lubię, ale zawsze się z tym opieprzam. Muszę-trzymać-się-terminów-muszę-trzymać-się-terminów... Bo mnie zjedzą. Zatem na luty Może (Morze) Wróci albo Dziewięć Żywotów!!!
# ogarnąć scrapbookowy grajdoł – najwyższy czas, żeby wszystko posegregować i poukładać. No i wypadałoby wreszcie zrobić segregatorki na papiery...
# tworzyć! – wszystko! od podkładek pod kubki, przez kartki na scrapach kończąc. A może wziąć się nawet za kończenie portfolia tatuażowego?
#piec więcej muffinów – dla dobra ogółu mieszkania ;)
# bibliografia – oj tak... trzeba się wreszcie porządnie wziąć za doktorat...
# wycieczka do Wiednia – zaplanować! Na weekend majowy! A przede wszystkim ogarnąć jakieś tanie bilety... W sumie ten wyjazd chodzi już za nami od września, ale nigdy nie było okazji...
# regularnie uczyć się Sanskrytu – innymi słowy, być na bieżąco z tym, co tak bardzo-bardzo-bardzo chciałam robić jeszcze w październiku... O ile odpuściłam sobie hindi, to sanskryt muszę ogarnąć, choćby nie wiem co!

A na koniec kartka urodzinowa, którą zrobiłam na prośbę znajomego dla jego koleżanki. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego większość prac, zdecydowanie lepiej prezentuje się na żywo... Zdjęcia, niestety, jak widać, bo robione późnym wieczorem, więc choćbym nie wiem jak się starała, to kolory będą przekłamane ;)

And finally – birthday card that I did for my friend. I can’t quite understand why most of my cards look better live than in pictures... Unfortunately, these photos were taken late in the evening, so colors look a bit artificial ;)


Tymczasem wracam do nauki, bo został mi jeszcze środowy egzamin. Z historii. Indii. Bogowie, polegnę...

Meanwhile I’m going back to reading books, cause I have one more exam to pass on Wednesday. History. Of India. Gods, I’ll fall...

niedziela, 3 lutego 2013

008. Rembrandt kochał sztuczne kwiaty.


Rembrandt van Rijn urodził się w 1606 roku, trochę żył, a potem w 1669 kopnął w kalendarz. Gdzieś pomiędzy namalował masę niesamowitych obrazów, wśród których znaczną część stanowiły autoportrety. (Dobrze, że nie prowadzę wykładów ze sztuki XVII wieku, bo by mnie ekskomunikowali.)

Rembrandt van Rijn was born in 1606, he lived a while, and in 1669 he died. In between he painted a lot of extraordinary paintings, many of which are his self-portraits. (If I was giving lectures on 17th century art, they would probably excommunicate me.)


Jak widać, dzisiaj kolejny wpis art journalowy. Powoli zastanawiam się czy ścieg koptyjski faktycznie był dobrym pomysłem, bo wielowarstwowość prac robi swoje ;)

As you can see, today’s another art journal piece. I’m starting to wonder if the coptic stitch was in fact a good idea, cause every single entry has a lot of layers... ;)