wtorek, 3 października 2017

080. Wrześniowe sumy.

Nadszedł początek października, w niedzielę wybraliśmy się na cudowny, jesienny spacer do Tyńca, a dzisiaj siedzę nad doktoratem i podsumowuję zeszły miesiąc. Jak było u Was?



Przeczytałam: (a właściwie ciągle doczytuję) Pomniejszych bogów Terry'ego Pratchetta. Chwila odetchnienia przed dużo cięższym Gibsonem i jego "Światłem wirtualnym".

Obejrzałam: "Eskortę" z Tommym Lee Jonesem (lubię takie westernowe przypowieści rodem z "Trzech włóczęgów z Trinidad" B. Harte'a czy "Dobrze jest jak jest" A. Proulx) i "Bronsona" z Tomem Hardym (film, który ciężko zaszufladkować i opisać w kilku słowach; dla mnie była to surrealistyczna czarna komedia, ale dla P. na przykład nie).

Kupiłam: dwie kolejne książki z Serii Amerykańskiej wydawnictwa Czarne (mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się uzbierać wszystkie) - "Nowy York" M. Rittenhouse i "Droga do wyzwolenia" L. Wrighta. Dokładam do mojej sterty książek do przeczytania.

Zrobiłam: pierwszy profesjonalny makijaż ślubny na żywym obiekcie (mojej przyjaciółce). Wyszło zjawiskowo, naturalnie i trwale - jestem z siebie niezmiernie dumna.

Udoskonaliłam: warsztaty z linorytu, które zaczęłam prowadzić jeszcze w sierpniu. To jedna z najwspanialszych technik graficznych - nie dość, że jest prosta i wymaga niewiele wprawy (niż taki drzeworyt na przykład), to w dodatku można bawić się nią w domu (bez potrzeby pracowni graficznych, pras i gigantycznego nakładu finansowego za materiały).

Zakochałam się w: herbacie z melisą i lawendą ♥♥♥


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz