Czasami bywa i tak, że ma
się czas, ma się materiały, ale niespecjalnie ma się pomysłów. To chyba
najgorsze, co może być, bo czas i materiały jeszcze można chałupniczo
skombinować. Z pomysłami jest natomiast najgorzej. Taka mnie właśnie niemoc
ostatnio złapała – zapisałam się na wymianę ArtGrupy ATC, a tu w głowie
pustka... ;)
Dzisiaj w przerwie pomiędzy
przygotowywaniem wykładu a uzupełnianiem przypisów (najbardziej znienawidzona
przeze mnie czynność), postanowiłam wreszcie zakasać rękawy i spróbować swoich
sił w temacie dyktowanym przez nieśmiertelną piosenką SDM – Czarny blues o czwartej nad ranem.
ATCiak poleci do Agi Ga :)
Mam nadzieję, że jej się spodoba!
Chociaż luty jest pełen
pracy, to prawie każdego dnia udaje mi się coś stworzyć – a to coś pociąć i
powyklejać, a to coś narysować. Bardzo mi pasuje taka odskocznia od pisania
artykułów i przygotowywania wykładów (w tym semestrze zaczynam zajęcia o modzie
XIX i XX wieku! – trzymajcie kciuki!). Oczywiście nie wszystko wychodzi tak jak
powinno, ale ważne, że wpadłam w dobry tryb pracy :)
Ostatnimi czasy do art
journala podchodziłam z pewną rezerwą. W kilku dotychczasowych próbach
wychodziło mi coś pomiędzy smashem a LO. Chyba byłam za bardzo zachowawcza ;)
Ciągle jeszcze z kijem podchodzę do mediów, ale mam nadzieję, że nadejdzie
czas, kiedy się to zmieni.
Poza tym art journal nie
musi być idealną formą, prawda? Musi być formą przynoszącą radość! :)
W tym tygodniu nie tyle się
obijałam, co po prostu nie miałam czasu, a potem siły. Najpierw była sesja,
dopytywanie studentów i godziny przesiedziane na egzaminie, a zaraz potem
chirurgiczne usuwanie mojej nieszczęsnej ósemki, które ukoronowane zostało 3
dniami przeleżanymi w łóżku i przegryzaniem potężnych dawek Ketonalu lodami
czekoladowymi.
Dlatego chciałam pokazać
Wam dziś ateciaki, które zrobiłam jakiś czas temu, ale jakoś ciągle zapominałam
je sfotografować ;)
Zrobione z resztek ścinków
papierów, które zawsze gdzieś zostają.
Dzisiaj nie mam Wam do
pokazania żadnej konkretnej pracy, ale pomyślałam sobie, że zacznę robić na
blogu podsumowania miesiąca ;) Jak dobrze wiecie, niespecjalnie wychodzi mi
realizowanie wypunktowanych planów, więc może wypunktowywanie wszystkich
fajnych rzeczy, które przydarzyły mi się w tym miesiącu, będzie mobilizować
mnie do dalszej pracy. Cóż, zobaczymy jak to będzie. Trzymajcie kciuki!
Styczeń to oczywiście
miesiąc planowania całego roku i dostosowywania tych planów do rzeczywistości. To
też miesiąc skreślania kolejnych kalendarzu w oczekiwaniu na koniec marca,
przygotowywania wykładów i nadrabiania zaległości po całym zeszłym roku ;)
PRZECZYTAŁAM: (prawie) trzy
książki. Ostatnią jeszcze kończę, ale zostało mi już tylko jakieś 30 stron. Mam
fanaberię, żeby w tym roku przeczytać cały Cykl Śmierci Terry’ego Pratchetta. W
styczniu pochłonęłam więc Kosiarza i Muzykę duszy (tak, to właśnie ją
wykańczam, żałując, że nie zdecydowałam się przeczytać jej w oryginale).
Przesłuchałam też Nielegalnych Severskiego,
których polecał mi mój tata.
NASŁUCHAŁAM SIĘ: Placebo i
Smashing Pumpkins. W styczniu wzięło mnie strasznie na dwa albumy – Live at Angkor Wat i Monuments to an Elegy (Drum&Five i Dorian są po prostu obłędnymi kawałkami!!!). Przypomniały mi
się czasy licealne i początki studiów. Jeżeli macie czas, to koniecznie
posłuchajcie!
OBEJRZAŁAM: wreszcie Pacific Rim, który jest absolutnie o
niczym (ale wszyscy głowę mi zawracali, że jak-to-tak-że-tego-nie-widziałam
;)). W pamięć zapadła mi całkiem przyjemna animacja Bookof Life, która zachwyca wyglądem, chociaż nie jest poklatkowa (oj tak,
jestem ogromną fanką tradycyjnej animacji).
W kinie widziałam Big Eyes Tima
Burtona, ale wyszłam potwornie rozczarowana. W styczniu zaczęłam też oglądać
dwa nowe seriale: Bored to Death i OnceUpon A Time, chociaż wciąż nie rozumiem internetowych zachwytów nad tym
drugim ;)
DOSTAŁAM: list
organizatorów jednego z największych niemieckich festiwali rekonstrukcyjnych!
Chcą, żebym została ich konsultantem w kwestii strojów! :D
ODKRYŁAM: że skończyły mi
się miejsca na półkach. Zaraz koło regału zaczął więc rosnąć stos nowych
książek (chyba potrzebuję nowego mieszkania!).
ZNALAZŁAM: stare bilety do
ZOO, które przypomniały mi o tym jak cudowne były zeszłoroczne wakacje :)
STWORZYŁAM: strasznie dużo
ATCiaków. Dwa projekty już Wam pokazywałam, ale w najbliższym czasie wrzucę na
bloga kolejne :)
ODWIEDZIŁAM: przyjaciół w
Warszawie. Co prawda wpadłam do stolicy tylko na dwa dni, ale cudownie było się
z nimi zobaczyć, obgadać ostatnie pół roku i podyskutować o sukience ślubnej
dla D. :) Będę robić dla nich zaproszenia ślubne! Mam super pomysły!