czwartek, 10 stycznia 2013

001. Postanowienia noworoczne.



Popijam pierwszą kawę i zastanawiam się, co można by napisać na dzień-dobry. K. znowu skręcił kaloryfery, więc siedzę pod jednym z najbardziej obciachowych koców w panterkę i próbuję sobie rozplanować czas do końca stycznia. Nigdy nie byłam specjalną fanką kalendarzy (to znaczy i owszem, co roku takowy kupowałam, zapełniałam cytatami z książek, a potem stawiałam na półce obok poprzednich i nigdy więcej po niego nie sięgałam), ale dzisiaj wyjątkowo zapełniam kolejne strony strzałkami, punktami, podpunktami, adresami, numerami telefonów i wszystkim innym, co (jak sądzę) ułatwi mi ogarnięcie miliona spraw, które mam na głowie... Tylko dlaczego, do diabła, zakładam jeszcze bloga?!

W sumie sama ta idea nie znalazła się wśród moich postanowień noworocznych (spędzanie więcej czasu w bibliotece i robienie konstruktywnych, logicznych notatek, przygotowywanie wykładów wcześniej niż na wieczór przed zajęciami, chodzenie spać przynajmniej przed pierwszą w nocy, jedzenie śniadań...), ale jest luźno powiązana z zamiarem poświęcania większej ilości czasu na robienie rzeczy, które sprawiają mi przyjemność (i oczywiście nie mam tu na myśli czekolady!). Mniej więcej rok temu zainteresowałam się robieniem artystycznych kartek, później scrapbookingiem, aż wreszcie szyciem zeszytów i majstrowaniem albumów. Od zawsze robiłam na drutach i szydełku, od zawsze coś tam bazgroliłam czy bawiłam się w nader przekombinowane pakowanie prezentów (które niejednokrotnie doprowadzało solenizantów do szewskiej pasji), ale miało to przeważnie jakiś cel praktyczny (czapka/szalik/pokrowiec) lub spowodowane było wszechogarniającą nudą (szczytowym okresem były lata spędzone w liceum, gdzie w ciągu miesiąca potrafiłam zasmarować po brzegi pokaźnych rozmiarów szkicownik). Jednak komponowanie, wycinanie, przyklejanie, walka z klejem Magic (nie dorobiłam się jeszcze pistoletu), malowanie, przypinanie, koślawe obszywanie (sytuacja z maszyną do szycia prezentuje się podobnie jak kwestia pistoletu), stemplowanie czy wreszcie moczenie w kawie, sprawia mi radość odwrotnie proporcjonalną do przydatności obiektu mojego kultu. A poza tym, powiedzmy sobie szczerze, i tak spędzałam długie godziny szperając bezczelnie po obcych blogach w poszukiwaniu inspiracji... Dlaczego więc nie spróbować samemu?

Nadchodzi taki czas, że nawet najbardziej leniwy na świecie człowiek (czyt. moi) chce powrócić do starych, dobrych nawyków blogowania – czynności niepraktykowanej od połowy dekady (ach! jakże patetycznie może zabrzmieć liczba lat pięciu!). Żeby tak tylko mieć mobilizację i pisać dwa-trzy razy na miesiąc tydzień! Zegar tyka. Zatem z uporem (na jaki może się zdobyć tylko kobieta) powrócę niebawem. Tymczasem idę oddać się zdecydowaniem mniej porywającemu zajęciu jakim jest zanurkowanie w książki i zgłębianie prehistorii Indii (czy też, bardziej poprawnie – terenów Azji Południowej). Wydaje mi się, że kolejna kawa jest tylko kwestią minut... ;)




Początkowo, bez cienia wstydu będę chwalić się starociami. Dzisiaj prezentuję zatem dwie kartki wykonane w grudniu niekoniecznie z okazji okołoświątecznej. Zdjęcia nienajlepszej jakości, bo robione późną nocą ;) Jeżeli chodzi o papiery, to są to w dużej części kolekcje Place in Time i Olde Curiosity Shoppe od graphic45. To znaczy tak mi się wydaje, bo jeszcze do niedawna nie zwracałam na to odpowiednio dużo uwagi ;) Zdaję sobie sprawę, że z prac przebija ich płaskość, ale to się wytnie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz