Tak sobie myślę, że gdybym
się nie zapisała na wymianę ATCiakową, to pewnie nic bym w marcu nie zrobiła.
Święta prawda. Nie jest to mój ulubiony miesiąc w tym roku. Ale obawiam się, że
nadchodzą dwa jeszcze gorsze, ponieważ czeka mnie sześć konferencji
naukowych... Chyba zapomnę, co to jest sen ;)
Ale wróćmy do ATCiaków.
Długo się zastanawiałam, które miasto wybrać, bo urodziłam się nad morzem, ale
już siódmy rok mieszkam w Krakowie. Ostatecznie padło na Kraków. Wykorzystałam
własną fotografię, nad którą trochę się znęcałam – wycierałam, wydrapywałam,
moczyłam, lakierowałam i różne takie. Hasło, to oczywiście jedno z tych
idiotycznych sloganów promujących Starą Stolicę w innych miastach. Brzmi trochę
jakby Kraków był jednym wielkim wariatkowem. ...i nim jest ;)
ATCiak leci do Boei! Mam
nadzieję, że się spodoba :)
Czasami bywa i tak, że ma
się czas, ma się materiały, ale niespecjalnie ma się pomysłów. To chyba
najgorsze, co może być, bo czas i materiały jeszcze można chałupniczo
skombinować. Z pomysłami jest natomiast najgorzej. Taka mnie właśnie niemoc
ostatnio złapała – zapisałam się na wymianę ArtGrupy ATC, a tu w głowie
pustka... ;)
Dzisiaj w przerwie pomiędzy
przygotowywaniem wykładu a uzupełnianiem przypisów (najbardziej znienawidzona
przeze mnie czynność), postanowiłam wreszcie zakasać rękawy i spróbować swoich
sił w temacie dyktowanym przez nieśmiertelną piosenką SDM – Czarny blues o czwartej nad ranem.
ATCiak poleci do Agi Ga :)
Mam nadzieję, że jej się spodoba!
Chociaż luty jest pełen
pracy, to prawie każdego dnia udaje mi się coś stworzyć – a to coś pociąć i
powyklejać, a to coś narysować. Bardzo mi pasuje taka odskocznia od pisania
artykułów i przygotowywania wykładów (w tym semestrze zaczynam zajęcia o modzie
XIX i XX wieku! – trzymajcie kciuki!). Oczywiście nie wszystko wychodzi tak jak
powinno, ale ważne, że wpadłam w dobry tryb pracy :)
Ostatnimi czasy do art
journala podchodziłam z pewną rezerwą. W kilku dotychczasowych próbach
wychodziło mi coś pomiędzy smashem a LO. Chyba byłam za bardzo zachowawcza ;)
Ciągle jeszcze z kijem podchodzę do mediów, ale mam nadzieję, że nadejdzie
czas, kiedy się to zmieni.
Poza tym art journal nie
musi być idealną formą, prawda? Musi być formą przynoszącą radość! :)
W tym tygodniu nie tyle się
obijałam, co po prostu nie miałam czasu, a potem siły. Najpierw była sesja,
dopytywanie studentów i godziny przesiedziane na egzaminie, a zaraz potem
chirurgiczne usuwanie mojej nieszczęsnej ósemki, które ukoronowane zostało 3
dniami przeleżanymi w łóżku i przegryzaniem potężnych dawek Ketonalu lodami
czekoladowymi.
Dlatego chciałam pokazać
Wam dziś ateciaki, które zrobiłam jakiś czas temu, ale jakoś ciągle zapominałam
je sfotografować ;)
Zrobione z resztek ścinków
papierów, które zawsze gdzieś zostają.
Dzisiaj nie mam Wam do
pokazania żadnej konkretnej pracy, ale pomyślałam sobie, że zacznę robić na
blogu podsumowania miesiąca ;) Jak dobrze wiecie, niespecjalnie wychodzi mi
realizowanie wypunktowanych planów, więc może wypunktowywanie wszystkich
fajnych rzeczy, które przydarzyły mi się w tym miesiącu, będzie mobilizować
mnie do dalszej pracy. Cóż, zobaczymy jak to będzie. Trzymajcie kciuki!
Styczeń to oczywiście
miesiąc planowania całego roku i dostosowywania tych planów do rzeczywistości. To
też miesiąc skreślania kolejnych kalendarzu w oczekiwaniu na koniec marca,
przygotowywania wykładów i nadrabiania zaległości po całym zeszłym roku ;)
PRZECZYTAŁAM: (prawie) trzy
książki. Ostatnią jeszcze kończę, ale zostało mi już tylko jakieś 30 stron. Mam
fanaberię, żeby w tym roku przeczytać cały Cykl Śmierci Terry’ego Pratchetta. W
styczniu pochłonęłam więc Kosiarza i Muzykę duszy (tak, to właśnie ją
wykańczam, żałując, że nie zdecydowałam się przeczytać jej w oryginale).
Przesłuchałam też Nielegalnych Severskiego,
których polecał mi mój tata.
NASŁUCHAŁAM SIĘ: Placebo i
Smashing Pumpkins. W styczniu wzięło mnie strasznie na dwa albumy – Live at Angkor Wat i Monuments to an Elegy (Drum&Five i Dorian są po prostu obłędnymi kawałkami!!!). Przypomniały mi
się czasy licealne i początki studiów. Jeżeli macie czas, to koniecznie
posłuchajcie!
OBEJRZAŁAM: wreszcie Pacific Rim, który jest absolutnie o
niczym (ale wszyscy głowę mi zawracali, że jak-to-tak-że-tego-nie-widziałam
;)). W pamięć zapadła mi całkiem przyjemna animacja Bookof Life, która zachwyca wyglądem, chociaż nie jest poklatkowa (oj tak,
jestem ogromną fanką tradycyjnej animacji).
W kinie widziałam Big Eyes Tima
Burtona, ale wyszłam potwornie rozczarowana. W styczniu zaczęłam też oglądać
dwa nowe seriale: Bored to Death i OnceUpon A Time, chociaż wciąż nie rozumiem internetowych zachwytów nad tym
drugim ;)
DOSTAŁAM: list
organizatorów jednego z największych niemieckich festiwali rekonstrukcyjnych!
Chcą, żebym została ich konsultantem w kwestii strojów! :D
ODKRYŁAM: że skończyły mi
się miejsca na półkach. Zaraz koło regału zaczął więc rosnąć stos nowych
książek (chyba potrzebuję nowego mieszkania!).
ZNALAZŁAM: stare bilety do
ZOO, które przypomniały mi o tym jak cudowne były zeszłoroczne wakacje :)
STWORZYŁAM: strasznie dużo
ATCiaków. Dwa projekty już Wam pokazywałam, ale w najbliższym czasie wrzucę na
bloga kolejne :)
ODWIEDZIŁAM: przyjaciół w
Warszawie. Co prawda wpadłam do stolicy tylko na dwa dni, ale cudownie było się
z nimi zobaczyć, obgadać ostatnie pół roku i podyskutować o sukience ślubnej
dla D. :) Będę robić dla nich zaproszenia ślubne! Mam super pomysły!
Ależ mam pomysłów w tym
miesiącu! (Trochę gorzej z czasem, ale co tam!). Zabrałam się za oscrapowywanie
zdjęć z zeszłego miesiąca, bo po skończeniu Grudniownika została mi całkiem
pokaźna kolekcja fotografii, których nie wykorzystałam. Przyszedł czas na
pierwsze w tym roku LO :)
Istnieje kilka (czyt. do
policzenia na palcach jednej ręki) osób, z którymi przyjaźnię się niemal od
zawsze i uważam, że jestem dzięki temu jedną z największych szczęściar po tej
stronie galaktyki :) Owszem, bywało tak, że traciło się kontakt na jakiś czas,
albo kłóciło się o jakieś bzdety, ale to nic w porównaniu z tym, ile dobrego
wyniosłam z tych przyjaźni. Dzięki nim jestem lepszym człowiekiem. Jedną z
takich osób jest M%, z którą znamy się od liceum, chociaż równie dobrze
mogłybyśmy znać się od przedszkola :) Chociaż mieszkamy teraz na dwóch krańcach
Polski, to co roku uda nam się kilka razy spotkać, obgadać wszystko, obejrzeć
milion durnych filmów i wypić morze staw alkoholu :)
Trochę się namęczyłam z tymi ręcznymi przeszyciami ;)
Pracę zgłaszam aż na trzy
(!) wyzwania. (No to poszalałam, nie ma co ;P)
Styczeń tego roku to dla
mnie miesiąc biegania i załatwiania miliona spraw. Niebawem zaczynam pracę przy
dużym projekcie inwentaryzacyjnym związanym z moimi studiami doktoranckimi,
dopinam na ostatni guzik współpracę z jednym z największych rekonstrukcyjnych
festiwalów średniowiecznych w Europie i próbuję znaleźć trochę czasu na
czytanie książek i nadrabianie zaległości filmowych. Mój pokój wygląda
tymczasem jak skrzyżowanie graciarni z antykwariatem prowadzonym przez jakiegoś
szalonego bibliofila... ;)
Dzisiaj chciałam pokazać
ATC, które zrobiłam na styczniową wymianę ArtGrupy :) Jak zwykle trochę
przekombinowałam, ale mam nadzieję, że nikt (czyt. JaMajka) nie będzie mi miał
tego za złe ;) Pomyślałam sobie, że skoro mają być postanowienia noworoczne, to
nie powinny to być moje postanowienia, tylko czyjeś – dlatego też ATC ma formę
skórzanej okładki, a w środku można wpisać, co tylko sobie człowiek zapragnie.
Wyszło trochę grubaśne (0,7 cm), ale co tam ;)
Cześć! Jak się macie w ten
szaro-bury poniedziałek? Bo w Krakowie taki on właśnie jest – szary, bury i w
dodatku zakurzony.
W minionym tygodniu
nadrabiałam trochę zaległości – zarówno pracowniczych, jak i hobbistycznych.
Wyskoczyłam nawet na dwa dni do Warszawy, żeby ponarzekać na konferencji
naukowej i zobaczyć się ze znajomymi ;) Poza tym uzupełniłam (prawie do końca!)
mój Grudniownik, więc może wreszcie w tym tygodniu uda mi się nagrać film i
pokazać go Wam w całej okazałości! Trzymajcie za mnie kciuki i nie puszczajcie!
Ruszyłam też dwa pierwsze tygodnie z Project Life (jakoś szybciej idzie, kiedy
pracuje się z pomocą gotowego KITu od Becky Higgins niż kiedy wycina się
własnoręcznie każdą kartę ;D).
Dzisiaj natomiast
chciałabym pokazać Wam, co ostatecznie zrobiłam z turkusowo-złotym podobraziem,
które pokazywałam Wam ostatnio. Zdecydowałam się na layout, co o tym sądzicie?
:)
Pracę zgłaszam na wyzwanie
do Szuflady :) Jest i turkus, i motyw roślinny (moje pierwsze ręcznie farbowany kwiaty), i spróbowanie czegoś nowego (bo w końcu płótno craftowe), i
coś dla siebie (bo rzadko zdarza mi się robić prace z własnymi zdjęciami) :)
Dzisiaj chciałam pokazać
Wam „półprodukt” :) Od dłuższego czasu w moich szpargałach leżała płócienna
baza w oczekiwaniu na swój wielki dzień. Dostałam ją chyba w którymś pakuneczku
od Polish Kit Project i kompletnie nie miałam na nią pomysłu!
Kilka dni temu naszła mnie
ochota na zrobienie pracy mix-mediowej, więc zasiadłam do gessa, pasty
modelującej, mgiełek i mojej ukochanej złotej farby. Efekt jest lepszy niż się
spodziewałam, dlatego chciałam go Wam pokazać zanim go „zakryję”.
Teraz pozostaje tylko
głowić się nad tym, co tu można dodać ;) Może tylko sam napis? Jakieś pomysły?
Cześć! W tym miesiącu
zaczynam od prostych i niewielkich prac. Czas jeszcze przyjdzie na dużo LO, w
których się rozkochałam w zeszłym roku :)
Dzisiaj chciałam Wam
pokazać zestaw dwóch ATC, które stworzyłam wczoraj. Początkowo chciałam zrobić
coś iście zimowego, bo w Krakowie mróz i pełnoprawna zima za oknem... Zaraz też
naszło mnie skojarzenie z dzieciństwa – jak zima to i Muminki :)
Zatytułowałam je „Starry
Night”, a wykonałam z resztek kartonu i ścinków po kopertach. Dodałam trochę gessa,
pochlapałam kawą, wyrysowałam i wycięłam z bloku technicznego kształty Muminków
(swoją drogą cudownie byłoby, gdyby można było kupić takie z tekturki, prawda?
:D), dokleiłam gwiazdki i voila! :)
Zgłaszam je na styczniowe
wyzwanie o tutaj:
Ponieważ są to ATCiaki
(Muszelia mnie do nich przekonała), to z ogromną chęcią się wymienię :) Jeżeli
ktoś z Was chciałaby mieć w swojej kolekcji Muminki, to piszcie! ♥♥♥
Cześć! Styczeń to miesiąc
planowania i rozliczania się z poprzedniego roku. Jak widać po ilości moich
zeszłorocznych wpisów, ja nie mam specjalnie z czego się rozliczać.
Najważniejsze, że powoli zaczęło układać mi się w życiu. No i zakochałam się.
Takie oto mam wytłumaczenie na obijanie się w papierowych pracach ;)
Jak zwykle, mam na ten rok
mnóstwo pomysłów – trochę podpatrzyłam na Waszych blogach, trochę pomogła mi
moja niezawodna soup.io (do tumblra wciąż nie potrafię się przekonać), trochę
pintrest, od którego jestem uzależniona. Ponieważ jestem dobra w planowaniu,
ale już nie w realizacji, więc w 2015 stawiam przede wszystkim na realizację.
Po co robić milion list, których i tak się nie wypełnia, które i tak się gubi,
które sprawiają, że tym bardziej nie ma się na nic czasu? ;)
Zaczynam małymi kroczkami.
Od prostych kartek dziękczynnych :) Na papierach od Galerii Papieru i Rapakivi
:)
Miłego wieczoru! ♥♥♥
P.S. W Grudniowniku zostało
mi jeszcze 10 stron do wykończenia! Trzymajcie za mnie kciuki! :)