Podpatrzyłam na innych
blogach i doszłam do jedynego słusznego wniosku, że skoro cały styczeń
regularnie wrzucałam prace, to stworzenie listy celów na luty ma sens! (To
znaczy może się udać...nawet jeśli w 25%).
I’ve seen this at several blogs
and since I did accomplished my goals for January (posting my works quite regularly),
I decided to make a to-do list for February. (Even if at the end of month, I’ll
fulfill only 25% of them...).
#
więcej zdjęć – to w sumie smutne, ale jak lata temu
chodziłam ze starym, ojcowskim Zenitem, to robiłam zdecydowanie więcej zdjęć
niż teraz, kiedy mam cyfrówkę i telefon. Zatem plan na luty jest taki, żeby
częściej wyczołgiwać się z mieszkania i uwieczniać więcej rzeczy (nawet
codziennych).
#podania
o pracę – czyli, coś co miałam zrobić już w styczniu, a tak
naprawdę to w przerwie świątecznej... Napisać listy do wszelkich instytucji muzealno-bibliotekarsko-szkolnych
i uświadomić im jak wiele tracą.
#
przygotować wykłady – przynajmniej w 70%... Coś, co absolutnie
napawa mnie przerażeniem i co przesuwam z tygodnia na tydzień. Otóż w
nadchodzącym semestrze będę mieć wykłady z historii ubioru na naszej
jaśniepańskiej uczelni. Hej-ho zapadnę się pod ziemię... o_o
#
recenzja na MONOLOCO – czyli coś, co naprawdę lubię, ale zawsze
się z tym opieprzam. Muszę-trzymać-się-terminów-muszę-trzymać-się-terminów...
Bo mnie zjedzą. Zatem na luty Może
(Morze) Wróci albo Dziewięć Żywotów!!!
#
ogarnąć scrapbookowy grajdoł – najwyższy czas, żeby wszystko
posegregować i poukładać. No i wypadałoby wreszcie zrobić segregatorki na
papiery...
#
tworzyć! – wszystko! od podkładek pod kubki, przez kartki na
scrapach kończąc. A może wziąć się nawet za kończenie portfolia tatuażowego?
#piec
więcej muffinów – dla dobra ogółu mieszkania ;)
#
bibliografia – oj tak... trzeba się wreszcie porządnie
wziąć za doktorat...
#
wycieczka do Wiednia – zaplanować! Na weekend majowy! A przede
wszystkim ogarnąć jakieś tanie bilety... W sumie ten wyjazd chodzi już za nami
od września, ale nigdy nie było okazji...
#
regularnie uczyć się Sanskrytu – innymi słowy, być na
bieżąco z tym, co tak bardzo-bardzo-bardzo chciałam robić jeszcze w
październiku... O ile odpuściłam sobie hindi, to sanskryt muszę ogarnąć, choćby
nie wiem co!
A na koniec kartka
urodzinowa, którą zrobiłam na prośbę znajomego dla jego koleżanki. Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego większość prac, zdecydowanie lepiej prezentuje się na
żywo... Zdjęcia, niestety, jak widać, bo robione późnym wieczorem, więc choćbym
nie wiem jak się starała, to kolory będą przekłamane ;)
And finally – birthday card that
I did for my friend. I can’t quite understand why most of my cards look better
live than in pictures... Unfortunately, these photos were taken late in the
evening, so colors look a bit artificial ;)
Tymczasem wracam do nauki,
bo został mi jeszcze środowy egzamin. Z historii. Indii. Bogowie, polegnę...
Meanwhile I’m going back to
reading books, cause I have one more exam to pass on Wednesday. History. Of India. Gods, I’ll fall...
bardzo bardzo podobaja mi się Twoje cele na ten miesiąc. nie takie nudne jak moje :P Sanskrytu uczysz się dla przyjemności czy to jakaś zawodowa sprawa?
OdpowiedzUsuńNudna to jestem ja ;) i leniwa ;) dlatego takie cele ;P
UsuńA co sanskrytu...w sumie w październiku to było jeszcze dla przyjemności... Bo wtedy jeszcze w moim mniemaniu Indie były takie suuuper (już są trochę mniej). Potwornie trudno mi się teraz zmobilizować. Zawodowo to raczej duuużo obrazków (historyk sztuki) i języki europejskie ;)